Co to znaczy „być fotografem chrześcijańskim”?
Na pewno nie to, że jestem fotografem i tak ogólnie to jestem chrześcijaninem. W sensie, że taką orientację religijną wybieram uzupełniając konto na FB 😉
I nie, również nie to, że wiem, jak się zachować na Mszy Św. Wie to każdy, kto zaliczył w swojej diecezji kurs dla fotografów i kamerzystów. Zaliczyłam oczywiście. Ale to nie ma nic wspólnego. Nawet bez kursu – każdy, kto ma odrobinę taktu i zmysłu obserwacji, wie, że w kościele pewne rzeczy są okej a inne są niedopuszczalne. I wcale nie dlatego, że „ksiądz tak powiedział”.
O co w takim razie mi chodzi?
O pewną uczciwość. Jeżeli zatrudniacie mnie do upamiętnienia uroczystości ślubu, I Komunii, Chrztu, czy z innej okazji, która dotyczy robienia zdjęć w kościele, musicie wiedzieć jedną rzecz: Dla mnie Msza Święta to nie pusty rytuał do odbębnienia. To nie przedstawienie z udziałem aktorów i publiczności. To Eucharystia, czyli uczta będąca sakramentem. Świętość. Droga Paro Młoda, Drodzy Rodzice chrzczonych dzieci, Kochane Dzieci komunijne. To Bóg jest centrum uwagi w kościele. Przynajmniej mojej. Ja rozumiem Wasz punkt widzenia: „jesteś kobieto w pracy, więc rób zdjęcia”. Ale nawet moja praca nie może być ważniejsza od tego, co się w tym momencie wydarza na ołtarzu. Przykro mi, jeśli tego nie rozumiecie. Nie umiem inaczej. Nie jestem w stanie w momencie podniesienia nie klęczeć. Już pomijając odgórny zakaz robienia zdjęć w tym momencie, w moim odczuciu to jest naprawdę niestosowne. Nie włożę również swojego tyłka na ołtarz, bo stamtąd byłoby najlepsze zdjęcie. Żadne zdjęcie nie jest warte zaprzedania swoich świętości i wartości. I nie dziwcie się, że idę do Komunii – ja po prostu, swoim codziennym zwyczajem, jestem na Mszy i uczestniczę w niej w pełni, jeśli tylko mogę. I jakoś, dziwnym cudem, nie robię mniej zdjęć w trakcie takiej uroczystości, niż inni fotografowie podobnej klasy. Dzięki Bogu zdążam ze wszystkim: obstrykać wszystkie istotne momenty, przy jednoczesnym uczestniczeniu w Wieczerzy Pańskiej ?
Myślicie, że to bez znaczenia?
A zdarzyło się Wam być na ślubie, na którym ksiądz przerwał odprawianie Mszy, bo fotograf lub kamerzysta zachowywali się, co najmniej nieodpowiednio (przy czym „nieodpowiednio” to taki bardzo łagodny eufemizm ? ). Nie? Uff…. Całe Wasze szczęście. Tak? Cóż… współczuję. Atmosfera, zamiast radosnego uniesienia, zamienia się w krępującą ciszę a humor Pary Młodej leci w dół na zbity pysk. Średnia to atrakcja. Nie polecam. Warto więc na ślub kościelny i każdą inną odbywającą się w kościele uroczystość, zatrudniać kogoś, to po prostu wie co i jak zrobić, żeby i Klient był zadowolony i ksiądz nie rozrzucał po kościele złowrogich piorunów ? Staram się więc, mając cały czas na względzie dobro Klienta, jednocześnie działać z maksymalnym wyczuciem dla chwili, dla atmosfery, dla tego, co się w danym momencie dzieje.
Kościół to dla mnie miejsce, w którym wiara łączy się z pasją. „Łączy się”. Nie „wyklucza” i nie „ściera”.
I bardzo źle się czuję, gdy zwraca się tam bardziej uwagę na mnie, niż na to, co się dzieje przy okazji ceremonii. Nie lubię machania do mnie w kościele. Wszędzie indziej – nie ma problemu. Ale najpiękniejsi na samej Mszy jesteście wtedy, gdy jesteście skupieni, wzruszeni chwilą, zasłuchani w Słowo Boże, z radością przyjmujący moment rozpoczęcia Waszej nowej drogi w łasce sakramentu.
I jeszcze jedna ważna rzecz, różnica między fotografem chrześcijańskim a każdym innym: Fotograf chrześcijański, jak każdy normalny wierzący człowiek, będzie się z Wami modlił w czasie Waszej uroczystości 🙂 A jeżeli Wy się nie modlicie, to będzie się modlił za Was ? I być może będziecie już 5 lat po ślubie a on wciąż będzie, chociaż od czasu do czasu, wzdychał za Wami do Boga – tego Boga, wobec którego złożyliście sobie przysięgę małżeńską. Myślicie, że to bez znaczenia? To nic. Ja tam myślę, że to taki wdowi grosz, takie wszystko i nic. Nic, bo to w zasadzie nic nie kosztuje. Nic, bo to totalny drobiazg. I takie wszystko, bo gdy spadnie na Was kryzys (a spadnie na pewno, bo zawsze spada) to mając Boże wsparcie ocaleje z niego Wasze małżeństwo jak dom zbudowany na skale, nie na piasku.
Kim jest fotograf chrześcijański?
Fotografem, który z odwagą, wynikającą z jego głębokiej wiary, będzie głosił Boga nawet swoim zawodem. Modlę się o to, by w mojej pracy po prostu objawiała się Boża chwała. Na dzień dzisiejszy wychodzi mi to raczej słabo, przyznam szczerze ? Ale to nic. Moim pragnieniem jest, by ludzie patrząc na moje zdjęcia, myśleli „o jaaa… ta to ma w sobie ducha Bożego!” i ich myśli z automatu przenosiłyby się na Boga, nie na mnie. I ich dusze zaczynałyby wielbić Boga za Jego dobroć i łaskę, jaką obdarza człowieka. Człowieka, który jest Mu wierny, który przychodzi do Niego z czystym, kochającym sercem lub który po prostu pragnie Go zupełnie nieporadnie i nieudolnie. Ale pragnie.
„Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1 Kor 31) .
Moja praca, poza tym, że jest źródłem mojej radości (lub smutku, jeżeli coś zawalę ? ), że jest realizowaniem mojej pasji, spełnianiem zawodowych marzeń, robieniem kariery, to ponad to wszystko jest to praca na chwałę Bożą czyniona. Gdy idę na sesję – modlę się o natchnienie, o dobre światło, o dobry kontakt. Oczywiście o ile jest to zgodne z wolną Bożą. I uwierzcie mi – efekty takiej modlitwy (w tym przede wszystkim zawierzania wszystkiego „Woli Bożej”) są zwykle powalające! Była raz taka sesja… „Panie na chwałę Twoją i ku szczególnej radości modelki, proszę”. I co? Nie szło mi! Nie miałam światła, nie miałam wizji. Robiło mi się ją jak nożem w beton. Miałam wrażenie, że wycinam kwadraty a nie robię zdjęcia. Że ciosam modelkę w drewnie a nie rysuję światłem. I wiecie co? Okazało się potem, że to były dokładnie takie zdjęcia, jakich chciała modelka! Że gdybym zrobiła jej foty trochę bardziej takie, jak robię normalnie, to ona by ich „nie zrozumiała”, nie byłaby zadowolona, bo to zupełnie nie jej styl. Zadziwiające, co?
Jeżeli jeszcze to nie wybrzmiało do końca otwarcie: jakkolwiek głupie może się to Wam wydać, to modlę się również samymi zdjęciami. Właśnie w ten sposób: pracując na Chwałę Bożą. W skupieniu i z radością. Taka moja misja w tym świecie. I kompletnie nie umiem już inaczej. Przede wszystkim pewnie dlatego, że wcale nie chcę! 😀
I jest jeszcze coś, do czego uzdalnia mnie moja wiara, bo sama z siebie nie jestem do tego zdolna: miłość do drugiego człowieka. Nie jestem z natury ani zbyt pokojowa, ani zbyt układna! Moi Rodzice mogą to śmiało potwierdzić ? Jeżeli spotykając mnie odnosicie odmienne wrażenie, to nie dlatego, że coś udaję (czego szczerze nie cierpię) ale dlatego, że Bóg uzdalnia mnie do patrzenia na drugiego człowieka oczami Bożej miłości. I powtarzam: gdybym to sama z siebie czyniła, to wychodziłaby z tego bardzo szybko czysta masakra ? A jeśli nie wychodzi, to tylko dlatego, że mój Bóg bierze sprawy w swoje ręce i czyni ze mnie swoje narzędzie do robienia dobra w świecie. A jeżeli spotkaliście mnie i wcale nie odnieśliście takiego wrażenia, to najzwyczajniej w świecie znaczy, że w tamtej chwili mój egoizm po prostu wygrał…
I co z tego?
Ano to, że zupełnie inaczej fotografuje się, gdy patrzy się na obiekt fotografowany z miłością a zupełnie inaczej, gdy się to robi „na chłodno”. Pewna czułość, którą, jak mam nadzieję, widać w moich zdjęciach, wynika właśnie z czułego patrzenia na drugiego człowieka: kobietę, mężczyznę, dziecko i starca. Człowieka po prostu dlatego, że jest człowiekiem i stworzeniem Bożym. Chociaż na tych parę chwil, które nas łączą w trakcie zlecenia, staram się w nim zakochać – tak po prostu. I z zachwytem popatrzeć na niego – jakikolwiek by nie był. Bo Pan Jezus nie kochał tylko tych wybranych, którzy Mu się jakoś szczególnie podobali. Kochał wszystkich. Chciałabym tak umieć. Do tego dążę.
„To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem.” (J 15,9)
Wiąże się z tym jeszcze inna rzecz: w całej swojej pracy, którą traktuję również jak zadanie ewangelizacyjne do wykonania, staram się nieść radość i pokój. W chwilach stresu ludzi dookoła – staram się być ostoją spokoju, w chwilach kłótni – oazą zrozumienia. Gdy dopada kogoś smutek – wsparciem i radością. Zrozumieniem. I nie, na serio, żadna z tych cech nie jest moją cechą wrodzą ;] No! Może poza radością! Uwielbiam się śmiać i śmieję się dużo. I głośno. Mam tak szczególnie od nawrócenia (czyli takiego narodzenia, tylko w wierze 😉 ).
Mój tata pyta mnie czasami, czy chcę być sławna. W zasadzie to nie, nie chcę. Nie mam takiej potrzeby. Oczywiście! Chcę być znanym fotografem, bo tak łatwiej zdobywa się klientów. Ale sława jako bycie rozpoznawanym na ulicy, rozdawanie autografów, posiadanie dużej ilości pieniędzy („zbytków”) nie pociągają mnie. Możecie uważać, że nie piszę tego szczerze – nie mam na to wpływu. Są ci, którzy mnie znają lepiej, bliżej, przeżyli ze mną już trochę lat i wiedzą, że pieniądze chyba nigdy nie były priorytetem dla mnie. Gdy są – to cieszą, gdy ich nie ma – też daję radę ?
Poza tym, tak już na marginesie, chętniej napisałabym, że jestem „fotografem katolickim” ale… jakoś mi to zupełnie nie brzmi ? Chociaż de facto to właśnie kościół katolicki jest moim kościołem, z głębi serca ukochanym.
To chyba najtrudniejszy tekst, jaki napisałam i umieściłam na tym blogu. Dojrzewał we mnie długo i powoli, zanim nabrał jakiegoś konkretnego kształtu. Ale już od dawna wiedziałam, że go chcę: chcę go tutaj, żeby wszystko było jasne, żeby nikt nie miał wątpliwości.
Dziękuję, jeśli go przeczytaliście od początku do końca. Jeśli przeczytaliście pobieżnie – też dziękuję. I w ogóle za każde słowo wsparcia i komentarza – jakikolwiek by on nie był, też jestem wdzięczna.
Szalom! ?
PS. A o tym dlaczego w ogóle jestem fotografem, można przeczytaj TUTAJ 🙂